Fenomen nazwy Leroy Merlin
Na czym polega fenomen nazwy jednej z największych „sieciówek”, która stała się niezwykle popularna w naszym kraju, ze względu na asortyment, jego jakość, cenowe zadowolenie dla naszych portfeli i tego, że są stworzeniu dla domu z pomysłem.
Leroy Merlin, bo o to tej sieci sklepów jest oczywiście mowa. Francuska sieciówka zawojowała polski rynek, mimo że sama jej nazwa budzi w Polakach niezwykłe kontrowersje natury językowej. Połowa z nas bowiem nie potrafi nawet poprawnie wymówić tej nazwy. Mówimy Lerołeroła, Lerlamel Lejn, Leurualua czy też zwyczajnie z naciskiem na rodzimy akcent Leroj Merlin. To nie lada wyzwanie, kiedy listonosz wrzuca do naszej skrzynki gazetkę z nową ofertą właśnie tego sklepu, po czym wyciągamy ją spomiędzy tysiąca ulotek, których nie odbieraliśmy przez miesiąc, czekając tylko na tą jedną, wchodzimy do domu i chcemy oznajmić komuś bliskiemu radosną nowinę, że jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami gazetki. Co wtedy następuje? Mówimy: kochanie! Patrz, przyszła nowa gazetka Le… i tutaj niestety jesteśmy zmuszeni zagrać tak zwaną pauzą. . . . . stosowaną głównie w aktorstwie.
Czy to oznacza, że mamy aktorskie zacięcie i śmiało możemy rzucić męża, żonę, matkę, kochankę i atakować Hoolywood i zagrać w ósmej części Szklanej Pułapki obok najbardziej dojrzałych zawodowców, jak Bruce Willis? Jakby to powiedzieć, niestety nie. Nasz warsztat jest jeszcze daleko z tyłu, bowiem nie tylko, żeby być dobrym aktorem, ale także mówiąc nieco kolokwialnie zaszpanować przed rodziną i znajomymi, musimy mieć język gładki i sprawny jak starożytny ninja. Pierwszym krokiem, żeby tego dokonać jest nauczenie się właściwego wymawiania nazwy Leroy Merlin, aby uniknąć zwrotów typu Lerułałla, Loreal Merlin (prawie jak szampon), Lory Marlon (prawie jak Marlon Brando) czy „jedźmy kupić lampę do tego dużego sklepu z zielonym znaczkiem”.
Cała sprawa jest swoistego rodzaju polskim fenomenem, jak stadion narodowy z dachem, którego nie można zamknąć, gdy pada deszcz, Wisława Szymborska, Maria Skłodowska-Curie czy znikające niczym czapka niewidka, samochody w Niemczech. To frustrujące, dlatego że dzielimy dwa słowa na dwoje. Pierwsze to „Lerła”, prawie jak perła, z tymże z „l” na początku. Drugie to „Merlę”, prawie jak perłę albo morelę, tylko że trochę inaczej. Teraz łączymy to w całość i mówimy na pełnym luzie, nie spiesząc się na wyprzedaże oddzielnie dwa słowa, jak „daj ognia” czy „jestem głodny”, tylko w tym przypadku stosujemy „Lerła Merlę” i jesteśmy królami świata. To tak proste jak „mam sto złotych”, które wypowiada się z ogromnym wdziękiem i przyjemnością, choć lingwistycznie wyrażenie nie jest do końca nieskomplikowane, tym bardzie powinno, musi nam się udać. Teraz nie pozostaje nic innego, jak zaprosić do sklepów Leroy Merlin.
A moje dzieci wzięły się na sposób i niemoc artykulacyjną uprościły do: lery mery 🙂